Przejdź do głównej zawartości

szaleństwo pisarza

 


-   i mędrców robią swoimi błaznami. Ozdobą ich ścian są skóry żywych ludzi, a ich stołu - zakrwawione głowy nieprzyjaciół.

Gdy Chaldejczyk umilknął, odezwał się czcigodny Mefres:

-   Wielki proroku, rzuciłeś strach na dusze nasze, a nie wskazujesz ratunku. Może być, i z pewnością tak jest, skoro mówisz, że losy przez pewien czas będą dla nas niełaskawe; lecz - jakże tego uniknąć? Są w Nilu miejsca niebezpieczne, z których żadna łódź nie ocali się; toteż mądrość sterników omija groźne wiry. Toż samo z nieszczęściami narodów. Naród jest czół- nem, a czas rzeką, którą w pewnych epokach mącą wiry. Jeżeli zaś drobna skorupa rybacza umie wywinąć się od klęski, dlaczego miliony ludu nie mogłyby w podobnych warunkach ujść zagłady?

-   Mądre są słowa twoje - odparł Beroes - ale tylko w pewnej części potrafię na nie odpo- wiedzieć.

-  Miałżebyś nie znać wszystkiego, co się stanie? - zapytał Herhor.

-   Nie pytaj mnie o to: co wiem, a czego nie mogę powiedzieć. Najważniejszą rzeczą dla was jest utrzymać dziesięcioletni pokój z Asyrią, a to leży w granicy waszych sił.

Asyria jeszcze się boi was, nic nie wie o zbiegu złych losów nad waszym krajem i chce rozpocząć wojnę z ludami Północy i Wschodu, które siedzą dokoła morza. Przymierze więc z nią moglibyście zawrzeć dzisiaj...

-  Na jakich warunkach? - wtrącił Herhor.

-  Na bardzo dobrych. Asyria odstąpi wam ziemię izraelską aż do miasta Akko i kraj Edom aż do miasta Elath. Zatem bez wojny granice wasze posuną się o dziesięć dni marszu na pół- noc i dziesięć dni na wschód.

-  A Fenicja?... - spytał Herhor.


-  Strzeżcie się pokusy!... - zawołał Beroes. - Gdyby dziś faraon wyciągnął rękę po Fenicję, za miesiąc armie asyryjskie, przeznaczone na północ i wschód, zwróciłyby się na południe, a przed upływem roku konie ich pławiłyby się

-   „Dnia piątego miesiąca Tot przywieziono do śpichrzów królewskich sześćset miar psze- nicy, na co główny dozorca wydał pokwitowanie. Dnia siódmego Tot wielki skarbnik dowie- dział się i sprawdził, że z zeszłorocznych zbiorów ubyło sto czterdzieści ośm miar pszenicy. W czasie sprawdzania dwaj robotnicy ukradli miarę ziarna i ukryli je między cegłą. Co gdy stwierdzono, oddani zostali pod sąd i zesłani do kopalń za podniesienie ręki na majątek jego świątobliwości...”

-  A tamte sto czterdzieści ośm miar?... - spytał następca.

-  Myszy zjadły - odpowiedział pisarz i czytał dalej:

-   Ósmego Tot przysłano dwadzieścia krów, ośmdziesiąt cztery owiec na rzeź, które nad- zorca wołów kazał oddać pułkowi Krogulec, za stosownym pokwitowaniem.

Tym sposobem namiestnik dowiadywał się, dzień po dniu, ile jęczmienia, pszenicy, fasoli i ziarn lotosu zwieziono do śpichrzów, ile oddano do młynów, ile skradziono i ilu robotników z tego powodu skazano do kopalń.


Raport był tak nudny i chaotyczny, że w połowie miesiąca Paofi książę kazał przerwać czytanie.

-  Powiedz mi, wielki pisarzu - spytał Ramzes - co ty z tego rozumiesz?... Co ty wiesz z te- go?...

-  Wszystko co wasza dostojność rozkaże...

I zaczął znowu od początku, ale już z pamięci:

-  Dnia piątego miesiąca Tot przywieziono do królewskich śpichrzów...

-  Dość! - zawołał rozgniewany książę i kazał im iść precz.

Pisarze upadli na twarz, potem szybko zabrali zwoje papirusów, znowu upadli na twarz i pędem wynieśli się za drzwi.

Książę wezwał do siebie nomarchę Ranuzera. Przyszedł z rękoma złożonymi na piersiach, ale spokojnym obliczem. Dowiedział się bowiem od pisarzów, że na- miestnik nie może ni- czego dojść z raportów i że ich nawet nie wysłuchał.

-  Powiedz mi, wasza dostojność - zaczął następca - czy i tobie czytają raporty?

-  Co dzień...

-  .

-  Co pan chcesz, żeby oni panu przysyłali?.. - odparł Hiram podnosząc głos.

-  Cicho!... Zgoda!.. - wtrącił gospodarz. Hiram kilka razy głębiej odetchnął i rzekł:

-  To prawda, że nam potrzebna zgoda... Ciężkie czasy nadchodzą dla Fenicji...

-  Czy morze zatopiło wam Tyr albo Sydon?.. - spytał z uśmiechem Dagon. Hiram splunął i zapytał:

-  Coś pan taki zły dzisiaj?...

-  Ja zawsze jestem zły, jak mnie nie nazywają - dostojnością...

-  A dlaczego pan nie nazywasz mnie miłością?... Ja przecie jestem książę!...

-  Może w Fenicji - odparł Dagon. - Ale już w Asyrii, u lada satrapy czekasz pan w sieniach trzy dni na posłuchanie, a kiedy cię przyjmą, leżysz na brzuchu jak każdy handlarz fenicki.

-   A pan co byś robił wobec dzikiego człowieka, który może pana na pal wbić?... - zakrzy- czał Hiram.


-  Co ja bym robił, nie wiem - rzekł Dagon. - Ale w

wydobywał się okropny jęk ludzki i prze- kleństwa.

-  Co to znaczy?... - spytał Ramzes jednego z idących przy nim kapłanów.

Zapytany nic nie odpowiedział; na twarzach wszystkich obecnych, o ile je można było doj- rzeć, malowało się wzruszenie i przestrach.

W tej chwili arcykapłan Mefres wziął do ręki wielką łyżkę i zaczerpnąwszy z kotła gorącej smoły rzekł podniesionym głosem:

-  Tak niech ginie każdy zdrajca świętych tajemnic!..

To powiedziawszy wlał smołę w otwór posadzki, a z podziemiów odezwał się ryk...

-  Zabijcie mnie... jeżeli w sercach macie choć odrobinę miłosierdzia!... - jęczał głos.

-  Niech ciało twe stoczą robaki!... - rzekł Mentezufis wlewając roztopioną smołę w otwór.

-  Psy!... szakale! -jęczał głos.

-   Niech serce twoje będzie spalone, a proch wyrzucą na pustynią... - mówił następny ka- płan powtarzając ceremonią.

-  O bogowie!... czyliż można tyle cierpieć - odpowiedziano z podziemi.

-   Niech dusza twoja, z wizerunkiem swej hańby i występku, błąka się po miejscach, gdzie żyją ludzie szczęśliwi!... - rzekł inny kapłan i znowu wlał łyżkę smoły.

-  Oby was ziemia pożarła... Miłosierdzia!... dajcie mi odetchnąć...


Nim przyszła kolej na Ramzesa, głos w podziemiu już umilkł.

-  Tak bogowie karzą zdrajców!... - rzekł do księcia arcykapłan świątyni.

Ramzes zatrzymał się i wpił w niego pełne gniewu spojrzenie. Zdawało się, że wybuchnie i porzuci tę gromadę katów, ale uczuł strach boży i w milczeniu poszedł za innymi.

Teraz dumny następca zrozumiał, że jest władza, przed którą uginają się faraonowie. Ogarnęła go prawie rozpacz, chciał uciec stąd, wyrzec się tronu... Ale milczał i szedł dalej, otoczony kapłanami śpiewającymi modlitwy.

„Oto już wiem - myślał - gdzie podziewają się ludzie niemili sługom bożym!...” Refleksja ta nie zmniejszyła jego zgrozy.

Opuściwszy wąski korytarz, pełen dymu, procesja znowu znalazła się pod otwartym nie- bem, na wzniesieniu. Poniżej leżał ogromny dziedziniec, z trzech stron zamiast muru otoczo- ny parterowym budynkiem. Od tego miejsca, gdzie stali kapłani, spuszczał się rodzaj amfite- atru o pięciu szerokich kondygnacjach, po których można było przechadzać się wzdłuż dzie- dzińca lub zejść na dół.

Na placu nie było nikogo, ale z budynków wyglądali jacyś ludzie.

Arcykapłan Mefres, jako najdostojniejszy w tym gronie, przedstawił księciu Pentuera. Ła- godna twarz ascety tak nie godziła się z okropnościami, jakie miały miejsce w korytarzu, że książę zdziwił się.

odmówił krótkie błogosławień- stwo. Obecni byli głęboko wzruszeni.

Gdy namiestnik wskazał mu fotel i kazał odejść dworzanom, Hiram odezwał się:

-   Wczoraj sługa waszej dostojności, Dagon, powiedział mi, że książę potrzebujesz stu ta- lentów.

-   owują je na usługi państwu. Rzeczywiście dzieci te są porywane przez posąg Baala, w którym mieści się piec rozpalony. Obrządek ten nie znaczy, że dzieci są na- prawdę palone, lecz - że

troju najbliższego otoczenia Ramzes zyskał dużo swobody. Prawie każdego wieczora, gdy przepici winem dworzanie zaczynali tracić świadomość, książę - wymykał się z pałacu.

Okryty ciemnym burnusem oficera, przebiegał puste ulice i wydostawał się za miasto, do ogrodów świątyni Astoreth.

Tam odnajdywał swoją ławkę naprzeciw pałacyku Kamy i ukryty między drzewami pa- trzył na

en był mięszać się do walki z bykami. Od tego bowiem są inni ludzie, płatni i bynajmniej nie cieszący się publicznym szacunkiem.

Ramzes albo nie słyszał tych rozmaitych zdań, albo nie zwracał na nie uwagi. W jego pa- mięci z widowiska utrwaliły się dwa epizody: Asyryjczyk wydarł mu zwycięstwo nad bykiem i -

-  z! - mówił książę po namyśle - Egipt jest własnością faraona i mimo to mogą dziać się w państwie sprawy nie znane faraonowi?... Wytłomacz mi to, wasza dostojność.

-   Egipt jest przede wszystkim, a nawet jedynie i wyłącznie własnością Amona - rzekł ka- płan. - Jest zatem konieczne, aby ci tylko znali najwyższe tajemnice, którym Amon objawia swoją wolę i plany.

Książę

ciu!... Ależ on was już dzisiaj zaczarował jak wąż gołębie. Ja przynajmniej nie oszukuję samego siebie i, choć książę jest dla mnie dobry jak ojciec rodzo- ny, czuję przez skórę, że mnie i moich Asyryjczyków nienawidzi jak tygrys słonia... Cha!... cha!... Dajcie mu tylko armię, a za trzy miesiące stanie pod Niniwą, byle w drodze rodzili mu się żołnierze zamiast ginąć...

-  Choćbyś mówił prawdę - przerwał Mentezufis - choćby książę chciał iść pod Niniwę, nie pójdzie.

-  A któż go powstrzyma, gdy zostanie faraonem?

-  My.

-   Wy?... wy!... Cha! cha! cha!... - śmiał się Sargon. - Wy wciąż myślicie że ten młodzik nawet nie przeczuwa naszego traktatu... A ja... a ja... cha!... cha!... cha!... ja pozwolę się obe- drzeć ze skóry i wbić na pal, że on już wszystko wie.

Czyliż Fenicjanie byliby tak spokojni, gdyby nie mieli pewności, że młody lew egipski za- słoni ich przed asyryjskim bykiem?

Mentezufis i Mefres spojrzeli na siebie ukradkiem. Ich prawie przeraził geniusz barbarzyń- cy, który śmiało wypowiadał to, czego oni wcali nie brali pod rachunek.

I rzeczywiście: co by było, gdyby następca tronu odgadł ich zamiary, a nawet chciał je powikłać?..

Lecz z chwilowego kłopotu wybawił ich milczący dotychczas Istubar.

-   Sargonie - rzekł - mięszasz się w nie swoje sprawy. Twoim obowiązkiem jest zawrzeć z Egiptem traktat, jakiego chce nasz pan. A co wie, czego nie wie, co zrobi, a czego nie zrobi ich następca tronu, to już nie twoja sprawa. Skoro najwyższa, wiecznie żyjąca rada kapłanów zapewnia nas, traktat będzie wykonany.Jakim zaś zrobi się to sposobem? Nie naszej głowy rzecz.

Oschły ton, z jakim wypowiedział to Istubar, uspokoił rozhukaną wesołość asyryjskiego pełnomocnika. Sargon pokiwał głową i mruknął:

-  W takim razie szkoda chłopca!... Wielki to wojownik, wspaniałomyślny pan...


ałby się porwać kapłanki.


Rozumie się, że w świątyni Astoreth natychmiast zwołano radę najbogatszych i najpoboż- niejszych wyznawców. Rada zaś przede wszystkim uchwaliła, ażeby uwolnić

ona za jedna, a gdy mu powie- dziano, że jest to córka arcykapłana w Pi-Bast, posłał do niej swego koniuszego z taką ofiarą:

„Dam ci dziesięć złotych pierścieni, jeżeli przepędzisz ze mną godzinkę”.

Koniuszy poszedł do pięknej Tbubui i powtórzył jej słowa księcia Satni. Dama wysłu- chawszy go życzliwie odpowiedziała, jak przystoi dobrze wychowanej panience:

„Jestem córką arcykapłana, jestem niewinna, a nie żadna podła dziewczyna. Jeżeli więc książę chce mieć przyjemność zapoznania się ze mną

-   się za głowę.

-  Rzecz bardzo dziwna! Było was czterech...


-   Wcale nie czterech. Boć o Beroesie wiedziała starsza kapłanka Izydy, dwaj kapłani, któ- rzy nam wskazali drogę do świątyni Seta, i kapłan, który go przyjął u wrót... Czekaj no!... - mówił Mefres. - Ten kapłan wciąż siedział w podziemiach... A jeżeli podsłuchiwał?...

-   W każdym razie nie sprzedał tajemnicy dzieciakowi, ale komuś poważniejszemu. A to jest niebezpieczne!...

Do celi zapukał arcykapłan świątyni Ptah, święty Sem.

-  Pokój wam - rzekł wchodząc.

-  Błogosławieństwo sercu twemu.

-  Przyszedłem, bo tak podnosicie głos, jakby stało się jakie nieszczęście. Chyba nie przera- ża was wojna z nędznym Libijczykiem?... - mówił Sem.

-  Co byś też myślał, wasza cześć, o księciu następcy tronu? - przerwał mu Mentezufis.

-  Ja myślę - odparł Sem - że on musi być bardzo kontent z wojny i naczelnego dowództwa. Oto urodzony bohater! Gdy patrzę na niego, przychodzi mi na myśl lew Ramzesa... Ten chło- pak gotów sam rzucić się na wszystkie bandy libijskie i zaprawdę - może je rozproszyć.

-   Ten chłopak - odezwał się Mefres - może wywrócić wszystkie nasze świątynie i zmazać Egipt z oblicza ziemi.

Święty Sem

Arcykapłan był bardzo blady i wzruszony, ale odparł, że sprawę zabój- stwa trzeba wyświetlić, i rozkazał nomarsze w imieniu faraona, ażeby poszedł z nim do mieszkania Sary.

Do ogrodu następcy było niedaleko, i dwaj dostojnicy niebawem znaleźli się na miejscu zbrodni.

Wszedłszy do pokoju na piętrze zobaczyli Sarę klęczącą przy kołysce w takiej postawie, jakby karmiła niemowlę. Na ścianie i na podłodze czerwieniły się krwawe plamy.

Nomarcha osłabł tak, że musiał usiąść, ale Mefres był spokojny. Zbliżył się do Sary, do- tknął jej ramienia

i rzekł:

-  Pani, przychodzimy tu w imieniu jego świątobliwości.

Sara nagle zerwała się na równe nogi, a zobaczywszy Mefresa zawołała strasznym głosem:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdyby to pisarz

  jego głosie było tyle życzliwości że ździwiony książę zamilkł i pozwolił mu jechać. Byli w pustyni mając o paręset kroków za sobą armię, o kilkaset kroków przez sobą ucie- kających. Lecz pomimo bicia i zachęcania koni do biegu, zarówno ci, którzy uciekali, jak i ci, co ich gonili, posuwali się z wielkim trudem. Z góry zalewał ich straszliwy żar słoneczny, w usta, nos, a nade wszystko w oczy wciskał się im drobniutki, lecz ostry pył, a pod nogami koni, na każdym kroku, zapadał się rozpalony piasek. W powietrzu panował zabijający spo- kój. -   Przecież ciągle tak nie będzie - rzekł następca. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warha

To co duplik

  -    Przekleństwo wam!... Chcieliście mieć żydowskiego króla, a oto król... O, czemużem, nieszczęsna, usłuchała waszych rad zdradzieckich... Zatoczyła się i znowu przypadła do kołyski jęcząc: -    Mój synek... mój mały Seti!... Taki był piękny, taki mądry... Dopiero co wyciągał do mnie rączki... Jehowo!...- krzyknęła - oddaj mi go, wszakże to w twojej mocy... Bogowie egipscy, Ozirisie... Horusie... Izydo... Izydo, przecie ty sama byłaś matką... Nie może być, ażeby w niebiosach nikt nie wysłuchał mojej prośby... Takie malutkie dziecko... hiena ulito- wałaby się nad nim... Arcykapłan ujął ją pod ramiona i postawił na nogach. Pokój zapełniła policja i służba. -    Saro - rzekł arcykapłan - w imieniu jego świątobliwości pana Egiptu wzywam cię i roz- kazuję, ażebyś odpowiedziała: kto zamordował twego syna? Patrzyła przed siebie jak obłąkana i tarła czoło. Nomarcha podał jej wody z winem, a jedna z obecnych kobiet skropiła ją octem. -    W imieniu jego świątobliwości - pow