Przejdź do głównej zawartości

Gdyby to pisarz

 jego głosie było tyle życzliwości że ździwiony książę zamilkł i pozwolił mu jechać. Byli w pustyni mając o paręset kroków za sobą armię, o kilkaset kroków przez sobą ucie-

kających. Lecz pomimo bicia i zachęcania koni do biegu, zarówno ci, którzy uciekali, jak i ci, co ich gonili, posuwali się z wielkim trudem. Z góry zalewał ich straszliwy żar słoneczny, w usta, nos, a nade wszystko w oczy wciskał się im drobniutki, lecz ostry pył, a pod nogami koni, na każdym kroku, zapadał się rozpalony piasek. W powietrzu panował zabijający spo- kój.

-  Przecież ciągle tak nie będzie - rzekł następca.

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

- Będzie coraz gorzej - powiedział Pentuer. - Widzisz, wasza dostojność - wskazał na ucie- kających - że tamte konie po kolana brną w piasku...

Książę roześmiał się, w tej chwili bowiem wjechali na grunt nieco twardszy i ze sto kro- ków jechali kłusem. Wnet jednak zabiegło im drogę morze piaszczyste i znowu musieli po- suwać się noga za nogą.

Ludzie ociekali potem, na koniach zaczęła ukazywać się piana.

-  Gorąco! - szepnął następca.

-   Słuchaj, panie - odezwał się Pentuer. - Niedobry to dzień dla gonitw na pustyni. Dziś od rana święte owady zdradzały wielki niepokój, a następnie wpadły w letarg. Równie mój no- żyk kapłański bardzo płytko zanurzył się w glinianej pochwie, co oznacza niezwykłe gorąco. Oba zaś te zjawiska: upał i letarg owadów, mogą zapowiadać burzę... Wróćmy więc, bo już nie tylko obóz straciliśmy z oczu, ale nawet nie dolatują nas jego szmery.

Ramzes spojrzał na kapłana prawie z pogardą.

-   I ty myślisz, proroku - rzekł - że ja, raz zapowiedziawszy schwytanie Musawasy, mogę powrócić z niczym, ze strachu przed gorącem i burzą?

Jechali wciąż. W jednym miejscu grunt znowu stwardniał, dzięki czemu zbliżyli się do uciekających na rzut z procy.

-  Hej, wy tam!... - zawołał następca - poddajcie się...

Libijczycy nawet nie spojrzeli za siebie, z wytężeniem brnąc po piasku. Przez chwilę moż- na było sądzić, że zostaną dosięgnięci. Wnet jednak oddział następcy znowu trafił na głęboki piasek, a tamci przyspieszyli kroku i znikli za wypukłością gruntu.

Azjaci klęli, książę zaciął zęby.

Nareszcie konie zaczęły coraz mocniej zapadać się i ustawać; jezdni więc musieli zsiąść i iść piechotą. Nagle jeden z Azjatów zaczerwienił się i padł na piasku. Książę kazał go okryć płachtą i rzekł:

-  Zabierzemy go z powrotem.

Z wielką pracą dosięgli wierzchołka piaszczystej wyniosłości i zobaczyli Libijczyków. Ale i dla nich droga była zabójczą, ustały bowiem dwa konie.

Obóz wojsk egipskich stanowczo ukrył się za falami gruntu, i gdyby Pentuer i Azjaci nie umieli kierować się słońcem, już teraz nie trafiliby na miejsce.

W orszaku księcia padł drugi jeździec wyrzucając ustami krwawą pianę. Zostawiono i tego razem z koniem. Na domiar na tle piasków ukazała się grupa skał, wśród których zniknęli Libijczycy.

-  Panie - rzekł Pentuer - tam może być zasadzka...

-  Niech będzie śmierć i niech mnie zabierze!.. - odparł następca zmienionym głosem. Kapłan spojrzał na niego z podziwem: nie przypuszczał w nim podobnej zaciętości.

Do skał nie było daleko, lecz droga nad wszelki opis uciążliwa. Trzeba było nie tylko iść samym, ale jeszcze wyciągać z piasku konie. Wszyscy brnęli, zanurzeni powyżej kostek; zda- rzały się jednak miejsca, gdzie można było zapaść się po kolana.


A na niebie wciąż płonęło słońce, straszne słońce pustyni, którego każdy promień nie tylko piekł i oślepiał, ale jeszcze kłuł. Najwytrwalsi Azjaci upadali ze znużenia: jednemu spuchł język i wargi, drugi miał szum w głowie i czarne płatki w oczach, innego ogarniała senność, wszyscy czuli ból w stawach i zatracili wrażenie upału. I gdyby zapytano którego: czy na dworze jest gorąco? - nie potrafiłby odpowiedzieć.

Grunt znowu pod nogami stwardniał i orszak Ramzesa wszedł między skały. Książę, naj- przytomniejszy ze wszystkich, usłyszał chrapanie konia, skręcił na bok i w cieniu rzuconym przez pagórek zobaczył gromadę ludzi leżących, jak który padł. Byli to Libijczycy.

Jeden z nich, człowiek młody, dwudziestoletni, miał na sobie purpurową koszulkę hafto- waną; złoty łańcuch na szyi i miecz bogato oprawny. Zdawał się leżeć bez czucia; miał oczy wywrócone białkami do góry i trochę piany w ustach. Ramzes poznał w nim dowódcę. Zbli- żył się, zerwał mu łańcuch z szyi i odczepił miecz.

Jakiś stary Libijczyk, który zdawał się być mniej zmęczonym od innych, widząc to ode- zwał się:

-  Choć jesteś zwycięzcą, Egipcjaninie, uszanuj książęcego syna, który był wodzem naczel- nym.

-  To jest syn Musawasy? - spytał książę.

-  Prawdę rzekłeś - odparł Libijczyk - to jest Tehenna, syn Musawasy, nasz wódz, który go- dzien był zostać nawet egipskim księciem.

-  A gdzie Musawasa?

-  Musawasa jest w Glaukus i zbiera wielką armię, która nas pomści.

Inni Libijczycy nie odzywali się; nawet nie raczyli spojrzeć na swoich zwycięzców. Na rozkaz księcia Azjaci rozbroili ich bez trudności i - sami usiedli w cieniu skały.

W tej chwili nie było tu przyjaciół ani wrogów, lecz śmiertelnie znużeni ludzie. Śmierć czyhała na wszystkich, ale oni chcieli tylko odpocząć.

Pentuer widząc, że Tehenna wciąż jest nieprzytomny, ukląkł przy nim i pochylił mu się nad głową, tak, że nikt nie mógł dostrzec, co robi. Wnet jednak Tehenna zaczął wzdychać, rzucać się i otworzył oczy; potem usiadł trąc czoło, jak przebudzony z twardego snu, który jeszcze nie odszedł.

-   Tehenno, wodzu Libijczyków - rzekł Ramzes - ty i twoi ludzie jesteście jeńcami jego świątobliwości faraona.

-  Lepiej zabij mnie od razu - mruknął Tehenna -jeżeli mam utracić wolność.

-   Gdy ojciec twój, Musawasa, upokorzy się i zawrze pokój z Egiptem, jeszcze będziesz wolny i szczęśliwy...

Libijczyk odwrócił głowę i położył się obojętny na wszystko. Ramzes usiadł przy nim i po chwili zapadł w jakiś letarg; prawdopodobnie zasnął.

Ocknął się po upływie kwadransa, nieco rzeźwiejszy. Spojrzał na pustynię i krzyknął z za- chwytu: na horyzoncie widać było zielony kraj, wodę, gęste palmy, a nieco wyżej miasteczka i świątynie...

Dokoła niego wszyscy spali - Azjaci i Libijczycy. Tylko Pentuer stojąc na złamie skały przysłonił ręką oczy i gdzieś patrzył.

-  Pentuerze!... Pentuerze!... - zawołał Ramzes. - Czy widzisz oazę?... Zerwał się i przybiegł do kapłana, który miał troskę na twarzy.

-  Widzisz oazę?...

-  To nie oaza - odparł Pentuer - to błąkający się w pustyni duch jakiegoś kraju, którego już nie ma na świecie... Ale tamto - tam... - jest naprawdę!... - dodał wskazując ręką w stronę po- łudnia.

-  Góry?... - zapytał książę.

-  Przypatrz się lepiej.

Książę wpatrywał się, nagle rzekł:


-  Zdaje mi się, że ta ciemna masa podnosi się... Muszę mieć zmęczony wzrok.

-  To jest Tyfon - szepnął kapłan. - Tylko bogowie mogą nas uratować, jeżeli zechcą...

Istotnie Ramzes uczuł na twarzy powiew, który nawet wśród pustynnego upału wydał mu się ciepły. Powiew ten, zrazu bardzo delikatny, wzmagał się, był coraz cieplejszy, a jednocze- śnie ciemna smuga podnosiła się na niebie z zadziwiającą szybkością.

-  Cóż zrobimy? - spytał książę.

-   Te skały - odparł kapłan zasłonią nas przed zasypaniem, ale nie odpędzą ani kurzu, ani gorąca, które wciąż rośnie. A za dzień lub dwa...

-  Więc Tyfon tak długo wieje?

-  Czasami trzy i cztery dni... Tylko niekiedy zrywa się na parę godzin i nagle pada jak sęp przeszyty strzałą. Ale trafia się to bardzo rzadko...

Książę sposępniał, choć nie stracił odwagi. Kapłan zaś, wydobywszy spod szaty mały fla- konik z zielonego szkła, mówił dalej :

-   Masz tu eliksir... Powinien wystarczyć ci na kilka dni... Ile razy uczujesz senność albo strach, wypij kropelkę tego. Tym sposobem wzmocnisz się i przetrzymasz...

-  A ty?... a inni?...

-  Los mój jest w rękach Jedynego. Reszta zaś ludzi... Oni nie następcami tronu!

-  Nie chcę tego płynu - rzekł książę odsuwając fIakonik.

-   Musisz go wziąć!... - krzyknął Pentuer. - Pamiętaj, że w tobie lud egipski złożył swoje nadzieje... Pamiętaj, że nad tobą czuwa jego błogosławieństwo...

Czarna chmura podniosła się już do połowy nieba, a gorący wicher dął tak gwałtownie, że książę i kapłan musieli zejść pod skałę.

-  Lud egipski?... błogosławieństwo?... - powtarzał Ramzes. Nagle zawołał:

-  To ty rok temu przemawiałeś do mnie w nocy z ogrodu?... Było to zaraz po manewrach...

-   Tego dnia, kiedy litowałeś się nad chłopem, który powiesił się z rozpaczy, że mu kanał zepsuto - odparł kapłan.

-   Ty uratowałeś mój folwark i Żydówkę Sarę przed tłumem, który chciał ją ukamieno- wać?...

-   Ja - rzekł Pentuer. - Ale ty wkrótce uwolniłeś z więzienia niewinnych chłopów i nie po- zwoliłeś Dagonowi dręczyć ludu twego nowymi podatkami.

Za ten lud - mówił kapłan - za miłosierdzie, jakie zawsze okazywałeś mu, dziś jeszcze bło- gosławię ciebie... Może tylko ty jeden ocalejesz tutaj, ale pomnij... pomnij, że ocala cię uci- śnięty lud egipski, który od ciebie czeka zbawienia.

Wtem pociemniało, od południa sypnął deszcz gorącego piasku i zerwał się wicher tak gwałtowny, że przewrócił konia stojącego w nie osłoniętym miejscu. Azjaci i libijscy jeńcy wszyscy obudzili się; ale każdy tylko wcisnął się lepiej pod skałę i milczał zdjęty trwogą.

W naturze działo się coś okropnego. Na ziemi zaległa noc, a na niebie w szalonym pędzie goniły się rude lub czarne obłoki piasku. Zdawało się, że piasek z całej pustyni ożył, zerwał się w górę i leciał gdzieś z szybkością kamieni rzucanych procą.

Gorąco było takie jak w łaźni: na rękach i twarzy pękała skóra, język usychał, oddech sprawiał kłucie w piersiach. Drobne ziarna piasku parzyły jak iskry.

Pentuer gwałtem zbliżył flakonik do ust księcia. Ramzes wypił parę kropel i uczuł dziwną zmianę: ból i gorąco przestały go dręczyć, myśl odzyskała swobodę.

-  I to może ciągnąć się parę dni?...

-  Cztery - odparł kapłan.

-   A wy, mędrcy, powiernicy bogów, nie posiadacie sposobu uratowania ludzi z takiej bu- rzy?...

Pentuer zamyślił się i rzekł:

-  Na świecie jest tylko jeden mędrzec, który mógłby walczyć ze złymi duchami... Ale jego tu nie ma!...


Tyfon dął już od pół godziny z niepojętą siłą. Zrobiła się prawie noc. Chwilami wiatr słab- nął, czarne kłęby rozsuwały się i było widać na niebie krwawe słońce, a na ziemi złowrogie światło rudej barwy.

Lecz wnet potężniał wicher gorący, duszny; kłęby kurzu gęstniały, trupie światło gasło, a w powietrzu rozlegały się niepokojące szelesty i szmery, jakich nie nawykło chwytać ludzkie ucho.

Niewiele już brakło do zachodu, a gwałtowność burzy i nieznośny upał wciąż rosły. Od czasu do czasu nad horyzontem ukazywała się olbrzymia krwawa plama, jak gdyby zaczynał się pożar świata.

Nagle książę spostrzegł, że nie ma przy nim Pentuera. Wytężył ucho i usłyszał głos woła- jący:

-    Beroes!... Beroes!... jeżeli nie ty, któż nam pomoże?... Beroes!... w imię Jedynego, Wszechmocnego, który nie ma początku ani końca, wzywam cię...

W północnej stronie pustyni odezwał się grzmot. Książę struchlał; dla Egipcjanina bowiem grzmoty były prawie tak rzadkim zjawiskiem jak ukazanie się komety.

-  Beroes!... Beroes!... - powtarzał wielkim głosem kapłan.

Następca wytężył wzrok w tym kierunku i ujrzał - ciemną figurę ludzką z podniesionymi rękoma. Z głowy, palców, a nawet z odzienia tej figury co chwilę wyskakiwały jasnobłękitne iskry.

-  Beroes!... Beroes!...

Przeciągły grzmot odezwał się bliżej, a wśród tumanów piasku mignęła błyskawica oble- wając pustynię czerwonym światłem. Nowy grzmot i nowa błyskawica.

Książę uczuł, że gwałtowność wichru słabnie i gorąco zmniejsza się. Skłębiony w górze piasek zaczął spadać na ziemię, niebo zrobiło się popielate, potem rude, potem mlecznej bar- wy. Potem wszystko ucichło, a za chwilę znowu runął grzmot i zawiał chłodny wiatr z półno- cy.

Znękani upałem Azjaci i Libijczykowie ocknęli się.

-   Wojownicy faraona - nagle odezwał się stary Libijczyk - a słyszycie wy ten szum w pu- styni?...

-  Znowu burza?

-  Nie, to deszcz pada!...

Istotnie z nieba upadło kilka chłodnych kropli, potem coraz więcej, aż w końcu zerwała się ulewa, której towarzyszyły pioruny.

Między żołnierzami Ramzesa i ich jeńcami zapanowała szalona radość. Nie zważając na błyskawice i gromy, ludzie, przed chwilą spaleni żarem, spragnieni, biegali jak dzieci pod strumieniami deszczu. Po ciemku myli siebie i konie, łapali wodę w czapki i skórzane wory, a nade wszystko - pili, pili!...

-   Nie jestże to cud?... - zawołał książę Ramzes. - Gdyby nie deszcz błogosławiony, zginę- libyśmy w pustyni, w gorących uściskach Tyfona.

-   Zdarza się tak - odparł stary Libijczyk - że południowy wicher piaszczysty drażni wiatry przechadzające się nad morzem i sprowadza ulewę.

Ramzesa niemile dotknęły te słowa; przypisywał bowiem nawałnicę modlitwom Pentuera.

Zwróciwszy się więc do Libijczyka spytał:

-  A czy zdarza się i to, ażeby z ludzkiej postaci tryskały iskry?

-   Zawsze tak bywa, gdy wieje wiatr pustynny - rzekł Libijczyk. - Przecie i tym razem wi- dzieliśmy iskry wyskakujące nie tylko z ludzi, ale i z koni.

W głosie jego brzmiała taka pewność, że książę zbliżywszy się do oficera swej jazdy szep- nął:

-  A zważajcie na Libijczyków...


Ledwie to powiedział, coś zakotłowało się wśród ciemności, a po chwili rozległ się tętent.

Gdy zaś błyskawica rozświetliła pustynię, zobaczono człowieka, który uciekał na koniu.

-  Wiązać tych nędzników! - krzyknął książę - i zabić, jeżeli który będzie opierał się... Bia- da ci, Tehenno, gdyby ten łotr sprowadził na nas twoich braci!... Zginiesz w ciężkich męczar- niach ty i twoi...

Pomimo deszczu, piorunów i ciemności żołnierze Ramzesa szybko powiązali Libijczyków nie stawiających zresztą żadnego oporu.

Może czekali na rozkaz Tehenny, ale ten był tak zgnębiony, że nie myślał nawet o uciecz-

ce.

Powoli burza uspokajała się, a miejsce dziennego upału zajął w pustyni chłód przejmujący.

Ludzie i konie napili się do syta i worki napełnili wodą; daktylów i sucharów było dosyć, więc panowało dobre usposobienie. Grzmoty osłabły, ciche błyskawice zapalały się coraz rzadziej, na północnym niebie poczęły rozdzierać się obłoki, tu i owdzie zapłonęły gwiazdy.

Pentuer zbliżył się do Ramzesa.

-   Wracajmy ku obozowi - rzekł. - Możemy tam dojść za parę godzin, zanim ten, który uciekł, naprowadzi nam nieprzyjaciół.

-  Jakże trafimy wśród takiej ciemności? - spytał książę.

-  Czy macie pochodnie? - zwrócił się kapłan do Azjatów.

Pochodnie, czyli długie sznury nasycone materiałami palnymi, były, ale nie było ognia.

Drewniane bowiem krzesiwka służące do zapalania przemokły.

-  Musimy czekać do rana - rzekł niecierpliwy książę.

Pentuer nie odpowiedział. Wydobył ze swej torby małe naczynie, wziął od żołnierza po- chodnię i odszedł na bok. Po chwili rozległo się ciche syczenie i pochodnia zapaliła się.

-  Wielki jest czarnoksiężnik ten kapłan!... - mruknął stary Libijczyk.

-   W oczach moich sprawiłeś już drugi cud - rzekł książę do Pentuera. - Czy możesz mi objaśnić, jak się to robi?...

Kapłan potrząsnął głową.

-  O wszystko pytaj mnie, panie - odparł - a odpowiem ci, na ile mi starczy mądrości. Tylko nigdy nie żądaj, abym ci wyjaśniał tajemnice naszych świątyń.

-  Nawet gdybym cię mianował moim doradcą?

-   Nawet i wówczas. Nigdy nie będę zdrajcą, a choćbym i śmiał nim zostać, odstraszyłyby mnie kary...

-   Kary?... - powtórzył książę. - Aha!... Pamiętam w świątyni Hator człowieka schowanego w podziemiu, na którego kapłani wylewali roztopioną smołę. Czyżby to robili naprawdę?... I ów człowieka naprawdę skonał w mękach?...

Pentuer milczał, jakby nie słysząc pytania, i powoli wydobył ze swej cudownej torby mały posążek bóstwa z rozkrzyżowanymi rękoma. Posążek ten wisiał na sznurku; kapłan puścił go wolno i szepcąc modlitwę uważał. Posążek po pewnej liczbie wahań i kręceń się zawisnął spokojnie.

Ramzes przy świetle pochodni 

Komentarze

  1. Due to the terrific information on this blog, I have made it my favorite blog for my daily visit. See this: Micro Center Ps5

    OdpowiedzUsuń
  2. Thank you for this awesome post. It really shows your immense knowledge and research on this topic. Please keep sharing. Also Check stamp collectors near me 

    OdpowiedzUsuń
  3. Tutorguideinindia introduced you to the CLAT Coaching Institutes . The faculty at all institutes is well-trained and delivers real results. If you are looking to join clat coaching classes then you must visit tutorguideinindia portal to enroll your name for demo classes.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hy there, Are you preparing for the du.LLB entrance? if yes then this article is the best article for you. As you know, preparation needs planning and strategy or the right guidance. For all these things you need a good coaching center that guides you the same. A coaching center not help you in a particular subject but also makes you aware of exam pattern. Here I am going to share with you a list ofbest du llb coaching institutes that provide you with excellent guidance that really brings superb results. So check out the article below and also share this great piece of content with your friends.


    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

To co duplik

  -    Przekleństwo wam!... Chcieliście mieć żydowskiego króla, a oto król... O, czemużem, nieszczęsna, usłuchała waszych rad zdradzieckich... Zatoczyła się i znowu przypadła do kołyski jęcząc: -    Mój synek... mój mały Seti!... Taki był piękny, taki mądry... Dopiero co wyciągał do mnie rączki... Jehowo!...- krzyknęła - oddaj mi go, wszakże to w twojej mocy... Bogowie egipscy, Ozirisie... Horusie... Izydo... Izydo, przecie ty sama byłaś matką... Nie może być, ażeby w niebiosach nikt nie wysłuchał mojej prośby... Takie malutkie dziecko... hiena ulito- wałaby się nad nim... Arcykapłan ujął ją pod ramiona i postawił na nogach. Pokój zapełniła policja i służba. -    Saro - rzekł arcykapłan - w imieniu jego świątobliwości pana Egiptu wzywam cię i roz- kazuję, ażebyś odpowiedziała: kto zamordował twego syna? Patrzyła przed siebie jak obłąkana i tarła czoło. Nomarcha podał jej wody z winem, a jedna z obecnych kobiet skropiła ją octem. -    W imieniu jego świątobliwości - pow

szaleństwo pisarza

  -    i mędrców robią swoimi błaznami. Ozdobą ich ścian są skóry żywych ludzi, a ich stołu - zakrwawione głowy nieprzyjaciół. Gdy Chaldejczyk umilknął, odezwał się czcigodny Mefres: -    Wielki proroku, rzuciłeś strach na dusze nasze, a nie wskazujesz ratunku. Może być, i z pewnością tak jest, skoro mówisz, że losy przez pewien czas będą dla nas niełaskawe; lecz - jakże tego uniknąć? Są w Nilu miejsca niebezpieczne, z których żadna łódź nie ocali się; toteż mądrość sterników omija groźne wiry. Toż samo z nieszczęściami narodów. Naród jest czół- nem, a czas rzeką, którą w pewnych epokach mącą wiry. Jeżeli zaś drobna skorupa rybacza umie wywinąć się od klęski, dlaczego miliony ludu nie mogłyby w podobnych warunkach ujść zagłady? -    Mądre są słowa twoje - odparł Beroes - ale tylko w pewnej części potrafię na nie odpo- wiedzieć. -   Miałżebyś nie znać wszystkiego, co się stanie? - zapytał Herhor. -    Nie pytaj mnie o to: co wiem, a czego nie mogę powiedzieć. Najważni